Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2015

Warto.

Jest wiele powodów, dla których warto raz w roku rzucić pracę, rutynę codzienności i zaszyć się gdzieś na dłużej. Jednym z nich jest to, że po powrocie może ucieszyć się ktoś, po kim nie do końca się tego spodziewasz.  Stefan, kiedy mnie zobaczył, podbiegł do mnie potrząsając pomponikiem (ogonkiem) na wszystkie strony, prychał, parskał i tulił się do mnie zupełnie jak nie Stefan. To było piękne, aż kolegę K., który obserwował nasze wylewne powitanie naszła zazdrość i powiedział: - No... kiedy ja wróciłem z urlopu, to się tak nie cieszył. Może dlatego, że kolega nie drapie Stefana po dupsku, kiedy tego potrzebuje, he, he. Ty jesteś drapanie, a ja jestem szczęście:

Pożegnania.

Dziś nastrój mieliśmy pożegnalny. Ostatni raz poszliśmy na spacer nad Kwisę . Rzeka płynie wartko do przodu, bez zatrzymywania się, zupełnie jak czas. Jednak zapachami wody, roślin i szemraniem, niczym wypowiadanym zaklęciem, cofnęła go przywołując wrażenia z wakacji dzieciństwa, kiedy spędzałam lato u babci, w drewnianym domu opodal rzeki. Minęło wiele lat bogatych w wydarzenia, doświadczenia, no i postarzałam się.. więc przemijanie naprawdę mnie dotyczy? Później ostatni raz pojechaliśmy snuć się ulic zkami  Görlitz i zjeść obiad w ulubionej restauracji Piwnica Staromiejska nad Nysą Łużycką. Może za rok nie będzie ulubiona. Wyobraźcie sobie, tydzień temu biesiadowaliśmy tu przy okazji uczestniczenia w dorocznym święcie miasta - Jakubach. Podczas dzielenia się kąskiem arbuza, kawałek owocu utkwił w dozowniku butelki z oliwą. Zwróciłam uwagę na ten fakt kelnerce. - O tu nam wpadło, przepraszamy, trzeba umyć. Wtedy kelnerka owszem zabrała zabrudzone naczynie, robiąc wrażenia jak

Jak Feniks z popiołów.

Pewne wakacyjne wydarzenia i miejsca Dolnego Śląska stały się dla nas konieczne do szczęścia i bez znudzenia celebrujemy je co roku od czterech lat. W jednym z  ostatnich dni naszego urlopu, w łaśnie taką wyjątkową radość zafundowaliśmy sobie odwiedzając ruiny  zamku "Miecz" w Świeciu .   Pisałam o tym niezwykłym miejscu tutaj  --- >  KLIK  <---  Zwyczajowo dzielnych właścicieli obiektu zastaliśmy z zakasanymi rękawami przy pracy. I tym razem miła pani poświęciła nam czas, by opowiedzieć o tym, co udało się zrobić od ostatniej naszej wizyty. Zachwyciliśmy się powstającymi na nowo murami dawnej karczmy, gdzie takie elementy jak portale, kratownice w oknach czy belki stropu były szukane na rynku specjalnie wśród najstarszych, dla zachowania klimatu wiekowości tego miejsca. To nie tak, że wystarczy rozkopać tu ziemię i znajdzie się wszystko by poskładać jak pogubione klocki (do dzisiaj miałam właśnie takie wyobrażenie). Pani właścicielka-archeolog wytłumaczyła nam, że zam

Opowieść o Domu pod Sową.

Dziś wieczorem poprosiłam panią Katję o historię Domu pod Sową. Gospodyni uraczyła mnie opowieścią, którą teraz podzielę się z Wami. A było to tak... Pani Katja marzyła o małym białym domku na wsi. Mąż pani Katji, pan Kuba, po kilku tygodniach poszukiwawczych wycieczek, natknął się na stary budynek, który owszem był jasny, bo mury zbudowane miał z piaskowca, ale wielkością należał do sporszych. Dostępu do głównego wejścia bronił wyrosły przed nim dąb, zdewastowane wnętrza zdradzały ślady schadzek okolicznej żulerni, w środku znalazły się nawet pozostałości po rozpalonym ognisku. Nie było tablicy ogłaszającej chęć sprzedaży posiadłości ale pan Kuba widząc, że miejsce jest opuszczone, miał nadzieję, że komuś na nim nie zależy i chętnie się go pozbędzie. Wstąpił po informacje do sołtysa mieszkającego opodal i otrzymał kontakt do właścicieli zbudowania.  Kiedy pani Katja zobaczyła jaki dom upolował mąż, zdziwiła się jak bardzo odbiegał od jej oczekiwań, ale polubiła go więc zaczęł

Dziewczyny z Domu pod Sową.

Jak dobrze wstać skoro świt w Domu pod Sową, można wtedy podpatrzeć jak gospodyni, pani Katja, doi kozy. Igor Herbut, wokalista zespołu LemON, w pewnej rozmowie w telewizji zapytał: - To jest smutne, potrafisz prowadzić auto, a potrafisz wydoić krowę? Miejsce na refleksję: To może chociaż kozę? Ja też nie… nawet nie spróbowałam, tylko patrzyłam. Za to pani Katja bardzo sprawnie napełniała wiadro białym płynem, opowiadając przy tym o dziewczynach. W Domu pod Sową, kozy ogółem nazywane są dziewczynami a pojedynczo noszą bardzo gustowne imiona: MIMOZA (zdrobniale Mimi) - brązowa BEATRYCZE (zdrobniale Beczka) - biała ROZALIA - czarna Historia ostatniej rozmiękczyła mnie totalnie, a było to tak…  Pewnego dnia, mąż pani Katji, pan Kuba, udał się do właściciela Rozalii w zupełnie innej sprawie. Nie miał planu powiększania sowiego zwierzyńca, ale usłyszał od gospodarza: "albo ty ją pan weźmiesz, albo pójdzie na mięso". Bowiem Rozalia okazała się genetyczną pomy