Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2013

112) SPA dla każdego.

Nasz Bałtyk to nie tropiki, może nie mieć ochoty na słoneczną pogodę niczym z widokówki. Tego dnia nie miał, ale nic to, a nawet więcej - jego chmurzasty humor bardzo mi się   spodobał. Na morzu i brzegu ułożyła się chmura. Zrobiło się tajemniczo, kameralnie. Innych ludzi albo nie było, albo pochłonęła ich mgła. Miało się wrażenie bycia samiusieńkiemu. Dziarski wiatr aranżował fotogeniczne sceny burząc wodę, porywając mi chustę. Wilgotne powietrze zostawiało maleńkie kropelki wody (jak diamenciki) na brwiach i rzęsach. Piach nie gorszy od dobrego masażysty relaksował stopy a do tego kilka metrów od wody był ciepły  jak podgrzany w piekarniku. To było cudowne, NAJPRAWDZIWSZE SPA. Bardzo mi się podobało i nie miałam dosyć. Gdyby nie głód, mogłabym tak do nocy i dłużej. Obiad zjedliśmy w hotelu " Neptun " nad brzegiem morza. Ten budynek zafascynował mnie swoją historią. Tutaj:  historialeby.pl.tl/Dom-Kuracyjny.htm  można obejrzeć archiwalne zdjęcia i przeczytać o

111) Wszystko przez Juliannę.

Dlatego, że w XIII wieku święta Julianna miała widzenie i z tej okazji pewien biskup ustanowił święto a inni podchwycili temat, to blisko 800 lat później mieliśmy problem z opuszczeniem miasta Łódź w celu udania się na zasłużony odpoczynek. Festum Sanctissimi Corporis Christi zwane w tradycji ludowej Bożym Ciałem opanowało i sparaliżowało ulice. Niektóre były zamknięte i pilnowane przez policję a na innych tworzyły się korki bo licznie świętujący wierni nie tylko tłoczyli się przy przygotowanych na tę okoliczność ołtarzach, ale też zatrzymywali się na jezdni gdzie komu wypadło. Stali tak, dopóki kapłan nie skończył modłów i powoli ruszył dalej wśród śpiewów, dzwonków i sypanych płatków kwiatów. Takie scenki nie dotyczyły tylko małych, osiedlowych uliczek ale również głównych arterii miasta jak Aleja Włókniarzy, na której utknęliśmy na jakieś 20 minut. Czy tego chcieliśmy czy też nie, musieliśmy uczestniczyć w procesji, bo tak i już. ... Łeba , do której przybyliśmy, na przełom

110) Zapach konwalii.

     Przez cały dzień było pieczenie schabów, rolad, gotowanie rosołu, przygotowywanie ciast tych najlepiej mamusi wychodzących. W piwnicy chłodziły się galaretki, na stole w pokoju suszyły się wąsko pokrojone paski makaronu. Leżałam w łóżku i przez nagromadzone emocje nie mogłam zasnąć. Przeżywałam tremą, ekscytacją i ciekawością to, co miało wydarzyć się następnego dnia. Żebym tylko dobrze uchyliła usta, niezbyt szeroko, bo to głupio wygląda i nie za wąsko. Co będę czuła potem? Rozsunie się niebo i zstąpią do mnie anioły? Uniosę się nad ziemię? Usłyszę głos Boga? Odtąd będę doroślejsza... Jaki będzie mój rower? Nie, nie, nie... nie wolno mi myśleć o prezentach, ale już pomyślałam... zgrzeszyłam?! Czy przez to powinnam się wyspowiadać przed komunią? Czy ten dzień był ładny, słoneczny? Uleciały szczegóły, nie przywiązałam wagi do ich zapamiętania a fotografowanie w tamtych czasach nie było oczywiste. Jedynymi zdjęciami jakie mam jest jedno grupowe, zrobione zaraz po mszy

109) Ciasne własne.

Kilka dni spędzonych na obczyźnie spowodowało moje zdystansowanie się do polskiej rzeczywistości i mocniejsze się z nią zderzenie po powrocie. To jakby jeździć małym fiatem, przesiąść się na 4 dni do mercedesa i wrócić do malucha. Niby też jeździ, niby ciasny ale własny i dobrze znany ale... Brak mi bezpłatnych trójpasmowych autostrad, którymi można dotrzeć wszędzie. Tego, że wystarczyło bym podeszła do przejścia dla pieszych, by pierwsze jadące auto zatrzymało się przepuszczając mnie, że rowerzyści są uprzywilejowani i tamtejszym ludziom chce się jeździć na rowerach i mają ku temu stworzone warunki (ścieżki i udogodnienia). Różnorodniej zaopatrzonych sklepów, porządku, zdyscyplinowania, kultury, pracowitości, uczciwości, pochwały własnej tradycji... Na otarcie łez, tuż po przekroczeniu granicy polskiej miałam satysfakcję ze zjedzenia hot doga na stacji benzynowej za jedyne 4 złote - takie ceny tylko u nas. Na zakończenie owce i domki belgijskie. Owce, bo się pasły przy naszej kwate

108) Atmosfera Amsterdamu.

Wstąpiliśmy zaledwie na 2 godziny bo zmęczeni po oglądaniu Keukenhof-u, ale zdążyłam poczuć, że podoba mi się to miasto. Wydało mi się przyjazne, tchnące niezobowiązującą, luźną atmosferą.  Kanały przepełnione przeróżnymi obiektami pływającymi tętnią życiem, ktoś gdzieś płynie albo odpoczywa czytając książkę, inny gapi się w niebo, czy właśnie odbywa się pływające spotkanie z przyjaciółmi, głośne i radosne.  Na jednego Amsterdamczyka przypada 1,5 roweru. On (ten rower), jest wszędzie, z reguły jest stary, niewyróżniający się. Może chodzi o to, by w razie gdy się zgubi wśród innych, nie było szkoda go stracić? Może wtedy bierze się pierwszego lepszego z brzegu i jedzie dalej? Rower na rowerze, na łódkach, piętrowe parkingi dla rowerów, czasem samotne, przypięte kłódką do płotu, zardzewiałe, zapomniane rowerowe wraki. Policja też urowerowiona.   Ludzie różnorodni, jacyś tacy... młodzi... ładni, bez nadęcia. Chętnie zostałabym z nimi dłużej, przekonała czy to chwilowe zauroczenie,

107) Utonęłam w kwiatach.

Holandia i najpiękniejszy wiosenny ogród świata - Keukenhof, co z języka niderlandzkiego znaczy "ogród kuchenny". Nazwa wzięła się stąd, że dawno, dawno temu, w piętnastym wieku był to teren myśliwski i miejsce zbierania ziół do kuchni zamku  księżnej Jakobiny Bawarskiej.  Od ponad sześćdziesięciu lat odbywają się tu wystawy kwiatów. Liczby: 32 hektary obszaru (największy ogród prezentujący kwitnące rośliny cebulowe) 7 milionów cebulek kwiatów wysadzanych co rok, ręcznie   4,5 miliona tulipanów zakwitających w 100 odmianach Wrażenia: Raj na ziemi, turyści z całego świata w zachwycie, przegrzewające się aparaty fotograficzne, morza i strumienie kwiatów mizdrzących się do słońca i do nas. Cudowne widowisko natury pokierowanej ręką człowieka.     ania% Zdjęcie z tulipanami Marii Kaczyńskiej przypadkowo jest nad zdjęciem z kaczkami. Pokazałam koledze A., zapytałam czy ma skojarzenia - nie miał, więc

106) Flamandzka Wenecja.

Otoczona i podzielona kanałami, dobrze zachowana z czasów średniowiecza, trwa i cieszy widokami kolejne pokolenia.  Żył tu Jan van Eyck (1390-1441), autor obrazów na których wszystko ma znaczenie i coś symbolizuje - ułożenie materiału, rodzaj owocu, gest... i którego motto brzmiało: " tak jak potrafię "  Nad kanałem jest most, nad mostem drzewa, między drzewami widać pomnik Jana van Eyck-a. Zdjęcia z bliska nie mam bo akurat przy pomniku zajęło mnie kupowanie belgijskich czekoladek. Byłam pewna że Jacek go obfoci, ale okazało się, że Jacek był zajęty też nie tym. Czekoladki pyszne. I tak sobie stoją lat 100, 200, 300... Paparazzi atakują. Starówka występuje na liście światowego dziedzictwa UNESCO Po lewej statua Papageno. Papageno jest łapaczem ptaków z opery "Czarodziejski flet" Mozarta. Ma kostium ptaka i klatkę na zdobycze.  Stoi naprzeciwko Teatru Miejskiego. Na środku kaczki są kaczkami a po prawej woźnica obwozi