Wróciła do mnie karma. Kiedyś wychodząc do pracy, niechcący zamknęłam za sobą drzwi na taki specjalny zamek, którego nie można otworzyć od wewnątrz i tym samym uwięziłam moją współlokatorkę w mieszkaniu. Dzisiaj rano to samo zrobił mi Jacek. Zdarza się, tylko, że miałam w planie wyjście do pracy. Zatelefonowałam do sąsiadki, która nie odebrała połączenia. Miałam kontakt do jeszcze jednej, mieszkającej nad nami staruszki, odebrała, ale…
Pani jest leciwa, porusza się bardzo powoli. Zejście z drugiego piętra na podwórko, gdzie przez okno miałam rzucić jej klucze do uwolnienia mnie, zajmowało jej długie minuty. Zdążyłam podlać kwiatki i jeszcze starczyło mi czasu by z kółeczka łączącego pęk kluczy wyjąć dla pani dwa niezbędne. Kiedy już kobiecina pokazała się na dole, dokonałam zrzutu a potem czekałam na pomoc. Tym razem podróż zajęła staruszce o połowę mniej czasu, bo tylko na pierwsze piętro.
- Którym kluczem mam otworzyć? - usłyszałam pytanie zza drzwi.
- Tym większym, zamek na samej górze - odpowiedziałam.
Słyszałam stukanie i szuranie w okolicy wskazanego przeze mnie zamka. Po jakimś czasie:
- Który zamek ma być? - upewniała się pani.
- Ten najwyższy.
Znowu stukoty i szmery.
- Klucz nie pasuje - oznajmiła staruszka.
- Musi pasować, dobre pani rzuciłam, proszę użyć tego większego do najwyższego zamka - drę się, bo pani niedosłyszy.
Ponownie szuszu… szuszu… i brzdękanie kluczy o siebie, bez rezultatu. Byłam cierpliwa, oczami wyobraźni widziałam, że kobiecie trzęsą się z wrażenia ręce i nie może trafić kluczem w zamek, albo wkłada go odwrotnie, albo myli zamki, ale trochę to już trwało więc postanowiłam nie kłopotać więcej sąsiadki i z braku innego pomysłu, zadzwonić do kolegi z pracy, któremu już powinnam była towarzyszyć w znojach. Ten trzy razy młodszy, rękę i oko ma pewniejsze, jemu powinno się udać. Zadzwoniłam do niego a potem zakrzyknęłam do pani:
- Proszę zostawić klucze pod drzwiami, kolega przyjedzie i spróbuje otworzyć.
- Dobrze, zawieszę je na klamce - zgodziła się.
Ciekawe jak powiesi, pomyślałam, ale nieważne, ok, niech zawiesi.
W tym momencie kolega dał znać, że jedzie, a jechał rowerem. Do pracy mam 15 minut piechotą, przebycie tego dystansu na dwóch kółkach zajęło mu tyle, ile staruszce wspięcie się na swoje drugie piętro i... powrót na mój poziom. Bo usłyszałam za drzwiami dwa różne sapania. Jedno zbliżało się od dołu i należało do zziajanego jazdą rowerem kolegi, drugie opadało z góry i było efektem walki starowinki ze schodami.
…
W tym momencie okazało się, dlaczego kobieta nie potrafiła otworzyć drzwi, a pewne szczegóły zaistniałej sytuacji rozświetliły mi się jak ulica Piotrkowska w Boże Narodzenie. Jak mogłam nie zwrócić na nie uwagi? W nich tkwiła odpowiedź na zagadkę buntowniczych drzwi!
…
Domyślasz się? ;-)
Kobieta podniosła dwa rzucone przeze mnie klucze i włożyła je do kieszeni fartucha. Kiedy wspięła się na piętro, zdążyła je zapomnieć, wyjęła pęk kluczy od własnego mieszkania i nimi próbowała otworzyć moje drzwi. Majstrując przy zamku brzdękała tymi kluczami, spokojnie się temu przysłuchiwałam, a przecież klucze ode mnie dostała pojedyncze i otwierając nimi nic nie powinno dzwonić. Kiedy zwolniłam kobiecinę z zadania, ta powiedziała, że powiesi klucze na klamce. Niby mnie to zdziwiło, ale zignorowałam, że pojedynczych kluczy nie da się zawiesić - cały pęk jej własnych - już tak. Potem Staruszka wróciła pod swoje drzwi i zorientowała się, że nie ma czym ich otworzyć, wróciła na dół i natknęła się na mojego kolegę, który zmierzał mi na ratunek :-)
Kobieta podniosła dwa rzucone przeze mnie klucze i włożyła je do kieszeni fartucha. Kiedy wspięła się na piętro, zdążyła je zapomnieć, wyjęła pęk kluczy od własnego mieszkania i nimi próbowała otworzyć moje drzwi. Majstrując przy zamku brzdękała tymi kluczami, spokojnie się temu przysłuchiwałam, a przecież klucze ode mnie dostała pojedyncze i otwierając nimi nic nie powinno dzwonić. Kiedy zwolniłam kobiecinę z zadania, ta powiedziała, że powiesi klucze na klamce. Niby mnie to zdziwiło, ale zignorowałam, że pojedynczych kluczy nie da się zawiesić - cały pęk jej własnych - już tak. Potem Staruszka wróciła pod swoje drzwi i zorientowała się, że nie ma czym ich otworzyć, wróciła na dół i natknęła się na mojego kolegę, który zmierzał mi na ratunek :-)
Komentarze
Prześlij komentarz