Dzisiaj spłynęliśmy kajakami. 20 kilometrów Bobrem z Nielestna do Lwówka Śląskiego. Poza Jackiem nikt z nas nie robił tego wcześniej, więc mieliśmy kilka obaw:
1) Czy wytrzymamy całą trasę sześciogodzinną?
2) Czy będziemy się przewracać?
3) Czy będą porywały nas wiry?
4) Czy utoniemy?
Pan kierownik wycieczki był zdania, że:
1) Spływy kajakowe są tak wciągającym zajęciem, że nie będziemy odczuwać upływu czasu ani zmęczenia.
2) Jeśli już musicie, przewracajcie się, ale to jest bardzo trudne do zrobienia.
3) Omijajcie wiry.
4) Średnia głębokość wody w rzece sięga do kolan.
Zaczynamy w samo południe pierwszymi, niepewnymi machnięciami wioseł.
Jest pięknie i mam problem z wyborem, czy rozglądać się dookoła, czy rozglądać się za wirami na rzece.
Wiry wyglądały niepozornie, ale z wirami tak jest zawsze. Niby nic a jednak. W każdym razie skrzętnie je omijaliśmy.
Kiedy na w wodzie można było przejrzeć się jak w lusterku, nie było na niej żadnych zmarszczek, to w tym miejscu była głęboka. Z ciekawości wkładałam wiosło jak mogłam najgłębiej do dna i czasami go nie czułam.
Klika tygodni wcześniej rzeka znacznie przybrała. Spójrzcie jak wżerała się w brzegi nie zarosłe drzewami, jaki kawał ziemi porwała dzikuska.
Mamuśka i Tato ubrali się należycie, po marynarsku. Miejscowi wołali z brzegu do Taty: "Ahoj, kapitanie słodkich wód!", a on pełen kapitańskiego dostojeństwa uśmiechał się do majtków lądowych.
Mamuśka zrelaksowana, nie przejmowała się niczym bo był z nią Kapitan. Kapitan czujny, zapuszczał żurawia, wypatrywał góry lodowej. Tutaj akurat przydarzył się spadzik wody. Wierzcie mi, że z perspektywy kajaka, kiedy nie ma się ochoty kąpać i wyławiać z nurtu wody komórek, aparatów fotograficznych, kamer wideo - to małe coś jest przerażające jak NIAGARA. Cały sprzęt trzymałam ja, więc byłam najbardziej przerażona.
Odpoczynek.
Kiedy pojawiały się atrakcje jak niżej, to pozostawało zamknąć oczy i na łeb na szyję! Żarcik, przenosiliśmy kajaki brzegiem.
Po drugiej stronie.
Jeszcze tylko odbić się od brzegu, chwycić wiatr w żagle i dalej przed siebie.
I wiecie co? Zupełnie nie wiadomo kiedy minęło pięć i pół godziny i trzeba było skończyć przygodę. Kierownik wycieczki we wszystkim miał rację, a my już wiedzieliśmy jak to jest, byliśmy zadowoleni, dumni i... strasznie głodni!
polecam.
ania%
Dziękuję i :-* dla Jacka, bo to wszystko zdarzyło się przez niego.
Komentarze
Prześlij komentarz