Z fryzjerem było tak...
Na ścięcie wybrałam Salon - przez duże "S", mając nadzieję na potraktowanie mnie w tak zwany profesjonalny sposób. Wnętrze przyjemne, nowocześnie urządzone, dizajnersko, a obsługa bardzo miła. Młoda dziewczyna zrobiła mi grzywkę, wysuszyła włosy suszarką (suszarki nie lubię, ale nie było wyjścia - musiałam ją znieść), a potem przyniosła prostownicę. Nadmienię, że mam baaaaaaaaardzo proste włosy. Włączyła ją, potem sprawdziła ręką temperaturę i bardzo szybko ją cofnęła. Zaczęłam się bać. Są na przkład kobiety, które nie wyjdą z domu bez makijażu, a ja jestem kobietą, która panicznie boi się podgrzewania włosów. Podgrzewanie = niszczenie.
Wyobrażam sobie to:
- Przepraszam, ale ja poproszę bez modelowania - odważyłam się zaprotestować.
- Nie będę modelowała, chcę sprawdzić, czy ścięcie jest proste - odpowiedziała.
Pierwszy raz spotkałam się z prostowaniem prostych włosów by sprawdzić
równość podcięcia, ale to może dlatego, że wcześniej nie chodziłam do
Salonów przez duże "S".
- Nie używam prostownic, nie chcę niszczyć włosów - próbuję dalej.
- Spryskam włosy specjalnym płynem ochronnym - nie dawała za wygraną.
Spryskała mi włosy z tyłu głowy płynem chroniącym przed temperaturą. Za każdym pociągnięciem "żelazka", z kosmyków włosów unosiła się para... brr...
Potem przystąpiła do grzywki - bez spryskiwania.
- Nie spryska pani? - kontynuowałam swoją upierdliwość, ale w końcu to MOJE WŁOSY, ja je noszę i nie pozwolę ich skrzywdzić.
- Tutaj nie, żeby nie napryskać pani do oczu.
Z tyłu płyn miał chronić, a z przodu można było spalić mi fryzurę, bo oczy??? Zawsze mogę je zamknąć, albo można mi je zasłonić ręką.
Przeszłam torturę.
A włosy i tak są nierówne.
ania%
Przyzwyczajam się do grzywy.
Komentarze
Prześlij komentarz