Niemieckie Görlitz i jego polska kontynuacja Zgorzelec, właśnie obchodzą Jakuby. Jest to święto starego miasta nazwane od imienia słynnego średniowiecznego filozofa, który tu mieszkał i działał. Kiedy 2 lata temu mieliśmy okazję uczestniczyć w festynie, poraził nas kontrast między tym co oferowano po naszej stronie granicy, czyli kilka nijakich budek z nijakimi towarami, które można nabyć na każdym odpuście, a tym co działo się po sąsiedzku za rzeką, czyli mieszkańcy przebrani w starodawne stroje, stylizowane stragany, przedstawienia, wesołe miasteczko. Wobec takich atrakcji patriotyzm pochowaliśmy w kieszenie i spędzaliśmy czas głównie u Niemców. Dziś przyznaję, że trochę się u nas poprawiło, widziałam więcej pięknego rękodzieła, atrakcji nawiązujących do starych dziejów a kramiki mimo, że jednakowe, wyglądały lepiej, były drewniane i ciągnęły się ulicą daleko, daleko, co zaowocowało nieprzebraną rzeką tłumu.
Wśród wystawców znalazła się nasza gospodyni "Domu pod Sową", ubrana w niebieską suknię z epoki przędła na kołowrotku. Nie oparłam się i nabyłam zrobioną przez nią chustę z wełny alpaka połączonej z jedwabnymi nitkami. Z tego miksu wyszedł niebywale przyjemny w dotyku efekt miękkości z gładkością.
Na polskiej stronie można też poszperać w starociach. Lubię oglądać je dokładnie bo mam nadzieję znaleźć skarb.
Stan kilka godzin później.
Pani Katja z "Domu pod Sową" przędzie wełniane niteczki nie tylko od święta.
A teraz przedstawiam Wam przykłady fantazji niemieckiej.
Kupuję kubek po niemieckiej stronie u straganiarza, który okazał się Polakiem. On też schował patriotyzm do kieszeni.
Pozazdrościłam Niemcom zabawy w przebieranie się, oglądam strój stylizowany na modę dawnych czasów.
Na szczycie diabelskiego młyna można oglądać widoki po horyzont. Wiem, bo dwa lata temu sprawdziłam.
Komentarze
Prześlij komentarz